Nadeszły piękne czasy dla miłośników musicali. Repertuar polskich teatrów muzycznych systematycznie się powiększa, dzięki czemu i my możemy na chwilę poczuć magię Broadwayu, a w tym przypadku magię Hollywood. I to tego starego, magicznego Hollywood, do którego z tęsknotą wzdychamy oglądając czarno-białe filmy. W tym przypadku mam konkretnie na myśli znany wielu zapewne z ekranizacji film muzyczny z 1952 roku, „Deszczową piosenkę”, którą teatr Roma przeniósł na swoje deski.
Source: i2.pinger.pl via lafalena on Pinterest
Dla tych, którzy nie widzieli do tej pory, ani wersji filmowej, ani teatralnej, krótkie wyjaśnienie fabuły: „Deszczowa piosenka” to historia o miłości, zazdrości i dążeniu do sukcesu po przysłowiowych trupach, a wszystko osadzone w realiach lat 20-tych w środowisku filmowym starego Hollywood. Główni bohaterowie próbują odnaleźć się w przełomowym czasie, kiedy to wraz z postępem technicznym do kin zaczynają wchodzić filmy dźwiękowe. Nic więcej nie zdradzę, więc jeśli chcecie poznać historię bożyszcza kobiet, Dana Lockwooda (Dariusz Kordek/Tomasz Więcek/Rafał Drozd), jego filmowej partnerki Liny Lamont (Barbara Kurdej-Szatan/Malwina Kusior) i ukochanej Kathy Selden (Ewa Lachowicz/Marta Wiejak), wybierzcie się koniecznie do Teatru Roma!
Musical w polskiej wersji wyreżyserował dyrektor teatru, Wojciech Kępczyński, który pracował z aktorami na tekście przetłumaczonym przez Daniela Wyszogrodzkiego. Kierownictwem muzycznym zajął się natomiast Krzysztof Herdzin. Ta wielka trójka, to ojcowie sukcesu jakim niewątpliwie jest inscenizacja filmowej fabuły. Szczególne uznanie należy się również stepującym tancerzom, którzy na scenie dokonują po prostu cudów! Cudni są również sami bohaterowie przedstawienia, którzy śpiewają, tańczą i grają po prostu rewelacyjnie.
Wielkie brawa należą się Dorocie Kołodyńskiej, która stworzyła piękne kostiumy, idealnie oddające klimat Hollywood lat 20-tych. Nie możemy też zapominać o fenomenalnej scenografii, która kręciła się i jeździła po scenie, mieniąc się ferią barw i świateł, zupełnie oszałamiając widza. Całość tworzyła niezapomniane widowisko, a jej dopełnieniem była kultowa scena, w której główny bohater śpiewa „Singing in the rain” – na scenę spada najprawdziwszy deszcz, tworząc jedną wielką kałużę, w której aktor grający Danny’ego, z iście dziecięcym entuzjazmem, skacze ochlapując przy tym widownię z premedytacją i z wielką radością. Na tę okazję na widowni została wydzielona specjalna „strefa deszczu”. Siedzący tam widzowie otrzymują prowizoryczne pelerynki, którymi można osłaniać się przed wodnym nalotem.
Spektakl jest zdecydowanie wart obejrzenia. Jednak, jeśli marzą wam się dobre miejsca, musicie uzbroić się w cierpliwość – bilety idą jak świeże bułeczki i należy rezerwować je z dużym wyprzedzeniem (około 3 miesięcy). Zdecydowanie warto jednak trochę poczekać, gdyż tak wspaniałego widowiska nie wolno przeoczyć.