Szczerze? Już dawno tak dobrze się nie bawiłam oglądając film. Żadna z wcześniejszych części Bridget Jones nie rozbawiła mnie do łez tak, jak ta. Tutaj płakałam ze śmiechu aż bolał brzuch. I pomyśleć, że trzeba było czekać na ten film 12 lat. Ale warto. Naprawdę warto. W nowej odsłonie cyklu Bridget Jones, ikona samotnych trzydziestolatek ma już lat 43. Schudła, ma przyzwoitą pracę, ale… wciąż nie ma u boku ukochanego. Nasza bohaterka zdaje sobie sprawę z upływającego czasu, żałuje młodości i dochodzi nawet do wniosku, że jej dotychczasowe uniesienia i uganianie się za facetami sprowadziły ją na manowce. Postanawia jakoś zmienić swoje życie, ale nie byłaby sobą, gdyby na nowo nie wpakowała się w kolejne i kolejne i kolejne kłopoty. W końcu popełnianie gaf to znak rozpoznawczy panny Jones.
O czym jest 3 część przygód Bridget Jones? Najprościej mówiąc o kobiecie w średnim wieku, późnym macierzyństwie i dylematach ojcostwa. Ciąża odgrywa tu istotną rolę, bo w pewnym momencie wszystko zaczyna dziać się wokół niej. Oczywiście przezabawna historyjka podana jest z charakterystycznym brytyjskim poczuciem humoru, a jednocześnie w klimacie poprzednich filmów z Bridget sprzed kilkunastu lat.
Scenariusz Bridget Jones 3 zachwyca, ponieważ twórcom udało się tchnąć ducha młodości i przywrócić serię do łask po nieco powtórkowej, drugiej części cyklu, gdzie niekiedy wyraźnie brakowało świeżości oraz pomysłów. Trójka zrobiona jest z pasją i rozmachem i to widać. Nie sposób się tu nudzić. Historia prowadzona jest z werwą, na ekranie ciągle coś się dzieje, a pomysł związany z ciążą niewątpliwie bawi, jak również wzbudza zainteresowanie.
Bridget Jones 3 wygrywa dzięki dystansowi do ikonicznych pozycji serii oraz celnej satyrze na nowoczesność. Działa to już w pierwszej scenie, kiedy razem z bohaterką jednym machnięciem ręki odcinamy się od szarpiącego przez lata duszę Bridget „All by myself” Celine Dion do energetycznego „Jump around” House of Pain. Film ten jest pełen przezabawnych dialogów, świetnych obserwacji społecznych, aczkolwiek scenarzyści nie pogardzili też kilkoma prostymi slapstickowymi żartami czy aluzjami do różnych bieżących wydarzeń i osób. Fajny epizod zalicza Ed Sheeran.
Renee Zellweger doskonale sprawdza się w swojej roli, choć pewnie krytycy znów przyczepią się do jej twarzy… Jest sympatyczna, zabawna, wzruszająca. I o dziwo, nie denerwuje! Podobnie jak w poprzednich częściach, tak i teraz towarzyszą jej dwaj panowie. Jeden to znany z poprzednich opowieści Mark Darcy, czyli Colin Firth (jak zawsze obłędnie cudowny w tym swoim spięciu i sztywności) oraz Jack Qwant – Patrick Dempsey, który stanowi doskonałe uzupełnienie Marka. Ogólnie jest lekko i przyjemnie – na wspólny wieczór z przyjaciółkami jak znalazł!