Creed- narodziny legendy, czyli Rocky Balboa wraca do gry!

źródło: film.wp.pl

źródło: film.wp.pl

Pewnie jak większość z Was, nie sądziłam, że jeszcze doczekam się filmu o słynnym bokserze – Rocky Balboa. Tymczasem niedługo w kinach pojawi się obraz pod znamiennym tytułem Creed – narodziny legendy, w którym obok młodego pięściarza-marzyciela pojawia się też sam Rocky! Film w Stanach spotkał się z pozytywnym odbiorem. Jestem pewna, że i polskim fanom przypadnie do gustu.

„Włoski ogier”, którym z całą pewnością był Rocky Balboa wraca na ekrany i trzeba przyznać, że robi to w całkiem niezłym stylu. Mimo, że pan Stallone nie ma już tej sprężystości ruchów i gładkiej buźki, to jednak wciąż potrafi zwrócić uwagę widza.

W siódmej (!) części Rocky już nie śni o boksie. Jest starzejącym się bokserem z pomarszczoną twarzą, nieco zmęczonym życiem. Ludzie na ulicy wciąż go rozpoznają i zwracają się do niego per “mistrzu”, co jest jednocześnie miłe i uwłaczające. On sam jakby mniej cieszy się z tych wszystkich zachwytów nad jego osobą. Większość swojego czasu spędza na cmentarzu i rozmowach ze zmarłą żoną. Jego życie ulega zmienia i tym samym nabiera rozpędu, gdy poznaje Adonisa. Młody chłopak (nieślubny syn legendy boksu Apolla Creeda) tak jak kilkanaście lat temu Rocky, marzy aby znaleźć się na szczycie i zostać jednym z najlepszych pięściarzy świata. Rocky początkowo nie pali się do wejścia w rolę trenera, ale po pewnym czasie przystaje na to.

Kiedy wytwórnia MGM ogłaszała, że nakręci siódmą część przygód Rocky’ego Balboa, fani kina z przerażenia łapali się za głowy. Tymczasem „Creed: Narodziny legendy” pokonuje krytyków przez nokaut w pierwszej rundzie.

Stojący za kamerą Ryan Coogler cały czas trzyma rękę na pulsie i nie pozwala, żeby „Creed” choć na chwilę wylądował w szufladzie opatrzonej etykietą „sztampa”. Dba też, żeby dramat sportowy nie zrobił się ani zbyt ckliwy, ani zbyt pompatyczny. Emocjonalny balans między jednym, a drugim pozwala zachować kapitalne sytuacyjne poczucie humoru, w którym prym wiedzie Stallone.

źródło: film.wp.pl

źródło: film.wp.pl

Ale humor to nie jedyna zaleta „Creeda”. Wielkim pozytywnym zaskoczeniem jest gra aktorska. A przecież mało kto spodziewałby się tego po niedoświadczonym Michaelu B. Jordanie (Adonis) czy zwłaszcza Stallonie, który bądź, co bądź nie należy do wybitnie uzdolnionych aktorsko. Tymczasem 28- i 69-latek tworzą na ekranie zachwycający duet. Każdy z nich pomaga drugiemu uporać się z dręczącymi go demonami, samemu także odbudowując przy tym swoje życie.

Na uwagę zasługują także świetne zdjęcia, które momentami przenoszą widza niemal czterdzieści lat wstecz, do pierwszej części pięściarskiej sagi. Te same posępne panoramy okrytej mgłą i dymem Filadelfii, stare domy, niebezpieczne zaułki czy zatęchłe sale treningowe. Genialna (według mnie) jest też muzyka. Hip-hopowe kawałki oryginalnie podkreślają klimat filmu.

Tak więc jeśli zastanawiacie się, czy wybrać się do kina na „Creeda”, ja Wam mówię – wybrać się! Stary znajomy Stallone naprawde jest w formie i warto to zobaczyć 🙂

Tagi , , .Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload the CAPTCHA.