Na ten film czekałam od bardzo dawna. Po pierwsze, gra w nim Jake Gyllenhaal. Po drugie, gra w nim Forest Whitaker. Po trzecie – gra w nim Rachel McAdams. Czy może być lepiej? Mogłoby być lepiej gdyby film nie otarł się o banał. Oglądając „Do utraty sił” można mieć wrażenie, że właśnie ogląda się nową wersję Rocky’ego. A tak szumnie wszystko się zapowiadało. Tyle było zachwytów nad transformacją Jake’a Gylenhaala. I chyba na tym się skończyło… Oczywiście, o ile spodziewaliście się czegoś więcej. Bo jeśli przystępujecie do oglądania tegoż filmu bez specjalnych oczekiwań – raczej się nie rozczarujecie.
Opowieść o bokserze, który zalicza wloty i upadki może się podobać. Nie mówię, że nie. Ale na pewno w historii tej nie ma niczego odkrywczego. Takich opowiastek mogliśmy obejrzeć już setki. Choć muszę przyznać, że patrzenie na gołą klatę pana Gylenhaala sprawia przyjemność 😉
O czym dokładnie jest film „Do utraty sił”?
Bohaterem filmu jest mistrz świata w boksie Billy Hope. Chłopak wywodzący się z bidula w dość krótkim czasie staje się legendą boksu. Fani biją pokłony, reklamodawcy biją się o Billy’ego. Wydawałoby się, że facet ma wszystko – sukces, pieniądze, piękną żonę i wspaniałą córkę. Mimo to, cały czas za czymś goni. Ciągle chce więcej. Podczas jednej z imprez, na której jest gościem honorowym, dochodzi do tragedii. Ginie jego żona. Od tej chwili wszystko dzieje się w zawrotnym tempie i zmierza ku upadkowi naszego bohatera. Billy traci córkę, potem pieniądze i dom. Nawet nie wie kiedy, ląduje na bruku z koniecznością znalezienia jakiejkolwiek pracy tak, aby udowodnić w sądzie, że jest w stanie samodzielnie wychowywać córkę. O dziwo, znalezienie pracy godnej mistrza, nie jest takie proste. Billy w końcu zatrudnia się jako sprzątacz w starym klubie bokserskim….
I na tym zakończę opis fabuły, bo chyba odebrałabym wam całą radość z oglądania filmu. To, co dzieje się potem, musicie zobaczyć już sami. Czy warto? Jeśli macie wolny wieczór i nie wiecie, co z nim zrobić, to na pewno warto.
„Do utraty sił” to historia upadku i powrotu na szczyt. Niestety… Jest to historia, która nie powala oryginalnością. Film jest dość przewidywalny. Wydaje mi się, że jest zbudowany dokładnie tak, jak wszystkie inne filmy o boksie. Zwłaszcza końcówka filmu z góry skazana jest na niepowodzenie. Ten film nie mógł skończyć się inaczej, jak happy endem. Nie ma więc tu dreszczyku emocji i niepewności, które tak lubimy w kinie. A Jake Gylenhaal? Według mnie jego kreacja jest dość przyzwoita, ale czy wybitna? Do Oscara może zostać nominowany, chociażby ze względu na przemianę fizyczną, jaką przeszedł, bo przecież Hollywood to lubi najbardziej… Ale czy w pełni zasługuje na złotą statuetkę – to już oceńcie sami.