Od jakiegoś czasu miałam spory problem – zaczynałam czytać książkę, ale po kilku rozdziałach rzucałam ją w kąt, niemiłosiernie znudzona. Tę złą passę udało się jednak przełamać „Księżniczce z lodu”, pierwszej części serii kryminałów Camilli Läckberg.
Akcja tej, jak i pozostałych 8 książek, dzieje się w turystycznej, szwedzkiej miejscowości – Fjallbace. Złośliwi mogą się przyczepić, iż Fjallbacka jest jak Sandomierz z Ojca Mateusza – mała mieścina, a ilość zbrodni jak w Nowym Jorku. Może to i prawda, jednak mi to zupełnie nie przeszkadza. A nawet wręcz przeciwnie.
O czym jest „Księżniczka…”? W skrócie: w małej miejscowości zostaje zamordowana dziewczyna, która jeszcze w dzieciństwie wyjechała z całą rodziną do Stockholmu. W sprawie jej śmierci prywatne śledztwo toczy pisarka, Erica Falk, która wróciła do rodzinnego domu by uporządkować rzeczy po zmarłych rodzicach. Równolegle sprawę prowadzi policja, a konkretnie ambitny komisarz Patrick Hedström. Jak potoczą się ich losy? Czy morderca Alex zostanie odnaleziony? Przeczytajcie książkę, a wszystko się wyjaśni.
Camilla Läckberg pisze lekko, a fabuła wciąga w zasadzie od pierwszej strony. Nie jest to jednak lektura dla ludzi żądnych mocnych wrażeń. W dodatku, niektórych może zniechęcić obecność wątków romantycznych. Czasem można też się pogubić przez wątki niezwiązane z głównym tematem fabuły. Te minusy jednak nie zdominowały tej książki – pochłonęłam ją z zapartym tchem, a teraz czytam kolejną część.
„Księżniczka z lodu” to świetny szwedzki kryminał. Przy kasie w księgarni usłyszałam: „Po przeczytaniu tej części wróci pani po następne”. I co mogę powiedzieć? Ta pani miała rację!